Archiwum 16 lipca 2008


Okno 1
16 lipca 2008, 23:22

Nikt prawie nie przychodził do mnie; mieszkam sam, od lat w tym samym brudnym i
brzydkim domu przy jednej z bocznych ulic naszego miasta. Do okna mego pokoju nie
zagląda nigdy księżyc, nigdy też nie widzę stąd nieba i gwiazd; mogę oglądać tylko kawałek
podwórka i przeciwległą ścianę drugiego domu — bardzo wysoką, po części obrośniętą
dzikim winem. Są tam dwa okna. W jednym — jak z czasem wywnioskowałem — mieszka
tapicer, w drugim jakieś młode małżeństwo z dzieckiem; od czasu do czasu widywałem jasny
łebek tego dziecka, nie wiem nawet po dziś, czy był to chłopiec, czy dziewczynka; potem
dowiedziałem się, że dziecko umarło. I straciłem ochotę do oglądania przeciwległej ściany;
kiedy zrozumiałem, że nigdy już nie zobaczę tego dziecka, zauważyłem, jak doprawdy
ohydna jest ta ściana.
Bardzo rzadko odwiedzał mnie pewien urzędnik z pierwszego piętra; ja sam mieszkałem
na parterze. Był to jeden z tych poczciwych świntuchów, w których ustach nawet
przekleństwa diabłów brzmią zgoła niewinnie i tracą barwę, a którzy biją nas co chwila w
kolano i mrużąc oko, pytają: "No, jakże? Podobało się panu? Prawda, że to znakomite?" Z
początku nie znosiłem tego człowieka i jego jurnych opowiadanek. Wydawał mi się
obmierzły i głupi ponad wszystko; z pewną nawet przyjemnością myślałem, że z jego
dowcipów śmiano się już chyba za czasów Franciszka Józefa. Lecz potem przestał mnie
drażnić, a nawet stał mi się potrzebny, rozumiałem bowiem, że ten człowiek, mieszkający na
pierwszym piętrze, jest takim samym biednym i samotnym człowiekiem jak na parterze ja.
Zapragnąłem zrobić mu jakąś przyjemność: z nie byle jakim trudem wyuczyłem się kilku
dowcipów i gdy przyszedł do mnie — powtórzyłem mu. Pamiętam, że milczał i nie
powiedział już nic tego wieczora. I przestał mnie odwiedzać. Doprawdy, nie wiem dlaczego.

Brat czeka na końcu drogi 7
16 lipca 2008, 15:15

— Mury na mury? Zresztą... masz czas zająć się tym?
— Nie.
— Tak będzie najlepiej.
— Jasne. To już za dwie minuty... — Zwrócił się nagle do kolegi. — Słuchaj —
powiedział — to gdyby oni tam, w poczekalni, mówiąc do niego, patrzyli mu w oczy czy tam
prosto w twarz, nie potrzebowaliby go bić?
— Oczywiście — powiedział drugi. — Oczywiście... — Z hukiem przejechał pociąg,
a kiedy ustało już dudnienie, kolejarz rzekł: — Puścili o minutę za wcześnie. — Kopnął jakiś
kamyk i uśmiechnął się kwaśno. — Ba — powiedział. — Gdyby wszyscy nam mogli patrzeć
w twarz...

KONIEC