15 lipca 2008, 15:13
Odszedł. Patrzyli za nim, jak biegnie środkiem toru potykając się na podkładach.
— Za dziesięć minut tym torem będzie szedł pociąg — powiedział milczący
dotychczas kolejarz.
Drugi spojrzał na oświetlony zegar.
— Za osiem.
— Słońce już wschodzi. Możesz zgasić latarkę.
— Już za parę dni będzie wschodzić później.
— On nic nie słyszy?
— Jest głuchy jak pień. Możesz strzelać o krok za nim.
— Ogłuchł tam, w więzieniu?
— Tak. Może zresztą jeszcze wcześniej.
— Musieli pewnie z nim coś robić.
— Nie mam pojęcia. Pewnie przesłuchiwali go na swój sposób.
— Ja nie chcę nic na ten temat słyszeć, rozumiesz? Mnie toto wszystko nic nie
obchodzi. Ja nie chcę o tym słyszeć.
— Nie słuchaj.
Znów milczeli chwilę. Czerwona kula słońca ukazała się na horyzoncie. Mokre tory lśniły jak
dwa pasma słońca. Gdzieś daleko biegł między nimi pochylony człowiek.
— Ile siedział?
— Jedenaście lat. Miał jakieś sprawy z partyzantki. Teraz go wypuścili.
— Nie ma nikogo?
— Nikogo — powiedział kolejarz. — I trochę mu się pomieszało w głowie. Kiedy tam
trafił, był jeszcze dzieckiem. Miał kiedyś brata i ciągle czeka na niego, ciągle szuka. Ten brat
już dawno umarł, ale on nie chce w to uwierzyć. Jedenaście lat w więzieniu to przecież coś
znaczy.
— Skąd wiesz o tym wszystkim?
— Trzy dni temu wracał z tamtymi. Wypuścili go z amnestii. Na tamtych czekały
rodziny, żony i tak dalej. Na niego nikt. Wczoraj okradli go ze wszystkich pieniędzy.
Jedenaście lat nie widział żadnej kobiety, dlatego im się tak przygląda. Ciągle obrywa po
mordzie.
Przysiedli na ławeczce pod zegarem.
— Nie znalazłby i tak swego brata — powiedział jeden.
— Przecież nie żyje.
— Racja. Może by go wzięli do jakiegoś przytułku?