20 lipca 2008, 21:31
— Mamo! — mówiłem. — Przecież to straszne dla mnie, że ty marzysz tylko o
własnym domku i o niczym już więcej. Jakże mam cię kochać? I dlaczego tylko tyle? Jesteś
przecież dobrym człowiekiem i wiem, że potrafisz kochać; ja to wiem najlepiej! Nie mogę cię
jednak wcale zrozumieć... Są kraje, w których miliony ludzi znajdują się bez dachu nad głową
i bez kawałka chleba, miliony głodnych i nieszczęśliwych ludzi. Mało... Nie wiadomo, czy ci
ludzie, którzy mają dziś dach nad głową, jutro nie zostaną bez niego. Jakich wymiarów wobec
tych spraw nabiera twoje marzenie? To żałosne, mamo... Czy naprawdę widzisz teraz uczciwe
miejsce na twoje marzenie? — Każde marzenie — odpowiadała mi matka — jest uczciwe.
Samo słowo m a r z e n i e jest uczciwe. Nieuczciwe mogą być myśli, pragnienia, dążenia,
lecz marzenie pozostanie, czyste, nawet wtedy, kiedy inni wdepczą ci je w błoto... Pomyśl:
będziemy mieć własny dom. Będzie ci źle, będą cię zdradzać i wyszydzać ludzie, wtedy
wrócisz do naszego domu i powiesz tylko: “To jest nasz dom”. Świat wyda ci się inny, jeżeli
spojrzysz nań przez okno naszego domu.
— Nie chcę mieć takiego domu — mówiłem łykając gniew — w którym musiałbym
kryć się przed światem i przed ludźmi. To nie dom, to skorupa. Brzydzę się skorupą.
O, nie było doprawdy argumentu, którego bym nie użył. Mówiłem o trudzie tych,
którzy budują od podstaw nowe życie, o tysiącach nowych domów; przynosiłem dziesiątki
gazet, moje radio znienawidzili sąsiedzi, staruszka mieszkająca przez ścianę nie odpowiadała
na moje ukłony; przestałem mówić zwykłym ludzkim głosem, tylko ryczałem, przybierałem
teatralne pozy: to wszystko było przecież moją prawdą i robiłem wszystko, co mogłem, aby
zrozumiała ją także moja matka. Lecz wszystko na próżno — ten przeklęty, kolorowy domek
na przedmieściu był wbity jak dziesięciocalowy gwóźdź w drzewo marzeń mojej matki.
Swoje słowa czułem niby odbijające się piłeczki i w sercu moim coraz bardziej rozlewała się
gorycz. Bywałem niedobry i niesprawiedliwy dla matki; potem oczywiście czyniłem
wszystko, by to odrobić, dzięki czemu nasze ciche dotąd życie we dwójkę stało się łodzią
żeglującą po niespokojnej wodzie. Lecz aby płynąć, musieliśmy wiosłować we dwójkę.